piątek, 30 stycznia 2015

O miłości i eks rzeczy kilka

Miłość.
W poście pt.'' Rejestr miłości i spotkań', opisywałem fizyczno emocjonalne skutki zakochania w aspekcie seksualnym, dzisiaj przyszło mi poruszyć drugą (sercową) stronę medalu.

Why now?
Teraz jak chyba nigdy, doceniam jej obecność, cierpliwość, trwałość.

Przedstawie to na podstawie kontrastu i historii jaka mi się przydarzyła, myślę, że jest w miarę fajna i o dziwo pozytywna.

Kiedyś między wierszami opisałem wam osobę, która zaliczyła solidny lot (w dół niestety) mniej więcej od wyżyn poezji Kamieńskiej -z którą mi się kojarzyła -do egzystencjonalnego i mentalnego rynsztoku - jakim została (przynajmniej tak mi dała odczuć jakiś czas temu).
W sumie nie wiem czy powinienem ją nienawidzić, czy podziękować i adorować. Nasze popierdolenie sytuacji w jakiej byliśmy powinno dostać nagrodę dla zjebów roku.
Anyway.
Kochałem ją jak wariat (dosłownie). Kochałem ją ZA wszystko i MIMO wszystko. Z każdą inną po drodze poznaną laską, utwierdzałem się, że jest wszystkim, i wszystko jest niczym jeśli nie będę miał jej w swoim życiu. Byłem pewny jej, siebie, nas. Byłem pewny, że nie ważne co odjebie zawsze wróci, a z biegiem czasu ona zaczęła być pewna, że cokolwiek nie odjebie... wrócę.
I miała kurwa rację. Zawsze mnie wpuszczała, zawsze ją wpuszczałem, Mimowolnie, powoli, by potem w sekundę zamknąć drzwi na kolejny rok, lub pół. Anyway x2.
Dzięki Bogu racja to nie wszystko co miała mi do zaoferowania, miała również na mnie ogromny wpływ, jako na człowieka. To dzięki niej jestem dzisiaj jednocześnie wrażliwy i niewzruszony, dzięki niej jestem przygotowany na wszystko jednocześnie nie oczekując nic. Dzięki niej wiem, że można być z kimś z miłości, z potrzeby, czy żeby poruchać. Wiem, że można się oszukiwać bujając się z jakimś ziomeczkiem przez rok, po czym w środku nocy najebanym na jakiejś przypadkowej domówce usłyszeć jedną 'wspólną' piosenkę i być rozpierdolonym na kawałki, które dopiero co tak ładnie udało się poskładać.

Jezu, co to się działo jak odeszła, przeszedłem chyba wszystkie fazy typowego rozstania i trwało to w chuuuuuuuuuuuuuuuj długo.
Przez panikę, rozpacz, gniew, obojętność, tęsknotę, wkurwienie na widok zdjęcia z jakimś 10000000000razy gorszym kolesiem i tak w kółko przez pierdolone LATA.

AŻ DO TEGO ROKU (JUPII)

Teraz pozytywna strona tej historii.
Po rozstaniu, długo szukałem siebie i kogoś, byłem w jakiś pseudo związkach z pseudo ideałami.
Kiedy już myślałem, że złapałem szczęście za nogi, zawsze mi coś nie pasowało Za duże cycki, za wąska cipka, pierdolone księżniczki, panny jak się nie będziesz starał i domyślał to Ci nie dam dupy, albo panny kocham Cie chodź Cię zagłaszczę. Zawsze mnie coś w nich uwierało, jak kamyczek w bucie. Niby spoko, ale na dłuższą metę nie da rady. Kumasz?

Szukałem tak po całej Polsce, a znalazłem ... uwaga.... 10 MINUT OD SWOJEGO RODZINNEGO DOMU. SERIO.
Życie jest prześmieszne.
Jakieś 2 lata temu siedziałem sobie w Mielnie na przystanku czekając na busa, który zawiózłby mnie na moją kochaną koszalińską północ. Przyszła jakaś sierota i pytała o rozkład, który był wywieszony 30 cm od miejsca, w którym stała i ze łzami w oczach pytała jakiś dziwnych ludzi czy przypadkiem nie wiedzą, czy może jej ten bus nie spierdolił.
Ja - bohater dnia - wstałem podszedłem i powiedziałem, że jej nie spierdolił i, że też czekam.
Jako, że mam dar dostrzegania chyba smutku w oczach, który sam ówczesnego czasu miałem, zacząłem z nią rozmawiać, jak to zwykle bywa o dupie Maryni w większości.
Tak się bujaliśmy przez tydzień albo dwa, wspólnie jeżdżąc i wspólnie wracając.
Oczywiście przeszło mi przez myśl, że jest śliczna i mądra i fajnie by było, ale, że jestem pipa i byłem wtedy w jednym  z takich pseudo związkowych relacji, nie zrobiłem nic, aż kontakt się urwał.


2 jebane lata się gdzieś z nią mijałem ( nie uwierzycie jakie zbiegi okoliczności nas łączą), ąż przypadkiem gdzieś natknąłem się na nią w otchłanii internetu. Potem poszło z górki kilka rozmów, kawa, obiad, kolacja, wino, świeczki, sex, uśmiech, rozmowy, rozmowy, rozmowyyyyyyyyy. Okazało się, że mieszka na tym samym osiedlu - 10 min. ode mnie. I mieszkała tam zawsze. Kumacie? Tyle błądziłem, szukałem, a osoba, przy której odnajduje siebie mieszka 3 ulice dalej.

Do dzisiaj jest jak na początku. wyjątkowo, bez presji, kłótni, oczekiwań, zawsze z nutą ekscytacji.
Uwielbiam w niej wszystko. Uwielbiam, że nie siedzi na dupie i nie czeka na mnie jak pizda roku, kiedy wychodzę- też gdzieś idzie, że ma swoje zdanie, poglądy i pasję, jednocześnie znając zasady kompromisu, zaufania i moje granice. Nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek mógł być przez nią smutny, zły, zraniony. Zawsze znajdzie sposób, aby mnie zaskoczyć (mile).

Nie wiem jak ona to robi, ale dzięki niej znów czuję, że nic mnie nie omija. Czuję, że kiedy jej mówię, że jest piękna ona w to wierzy, a z łez jej wzruszenia mógłbym uzbierać ocean.
Jest inna niż ja, jest roztargniona, czasem sierotowata, nie jest jakoś super oczytana, ale mimo to jest super inteligetna. Jest strasznie wesoła i zawsze umie mnie rozśmieszyć do łez ( i bólu brzucha).
Jest moja i najważniejsza: jestem jej. Chcę być jej.


Dzięki Pani numer 1 jestem pięknym człowiekiem dla Pani numer 2. Myślałem, że to niemożliwe, że wszystko już przeżyłem, że czułem wszystko co było dane mi poczuć. Niespodzianka.

Dzisiaj  chowam dumę, świat zostawiam w tyle i ona jest wszystkim co mam ( i jestem pewien, że ze wzajemnością). Też nie wierzyłem w te dyrdymały o przeznaczeniu, czy gadanie o tym, że przyjdzie kiedy najmniej się spodziewamy. Niespodzianka x2.

P.S z bratem dalej ta sama sytuacja, ale nie będę z bloga robił pamiętnika wkurwionego nastolatka, którym zresztą nie jestem. Jak się coś ruszy to pewnie to tu wyleje, dzięki za miłe słowa - doceniam.

https://www.youtube.com/watch?v=pJEk5WbPZww







wtorek, 27 stycznia 2015

Nie ma nieba

Wczoraj miałem napisać post. Miałem napisać o tym, że spokojnie chodzę spać i spokojnie się budzę. Napisałbym, że nauczyłem się zwyciężać i chodzę z wysoko uniesioną głową. Miałem rozpływać się nad tym spokojem i zacytować kilka fajnych motywacyjno-pozytywnych poetów. Miałem opisać wam jak mam cudowną rodzinę i jakie piękne chwilę dziele ze swoją ukochaną. Miałem wylać swoje zadowolenie i radość, że od pewnego czasu kogoś kocham i jestem kogoś pewien, że jesteśmy siebie pewni. 

MIAŁEM

Jak nie lubisz marudzenia, albo masz miękkie serce dalej nie czytaj, bo moje dzisiaj pękło. I wcale nie chodzi o jakieś śmieszne damsko-męskie rozstania, bo z nikim się nie rozstałem i nie mam zamiaru się rozstawać.

Jakieś 2 posty temu opisywałem, że mam chorego dziadka i siostrę rozwodząc się przy tym trochę nad marzeniami. Zdążyłem się z tym pogodzić, uspokoić, a dzisiaj mój 13 letni brat trafił na oddział onkologiczny w trybie pilnym.

JA PIERDOLE KURWA BRAK SŁÓW.

Post niżej jest komentarz o Bogu i nawet chciałem komuś przyznać rację. Do dzisiaj.
Jeśli ktoś jest w mi w stanie wytłumaczyć czym zawinił 13 letni hiper inteligentny i zajebisty chłopak, czemu musi się martwić o coś więcej niż wyniki czasu na pływalni- zwrócę honor.

Kocham tych ludzi. Kocham ich bezwarunkową miliardo procentową, czystą jak łza miłością. Za każdego z osobna oddałbym życie(zajebałbym), żeby nie musięli nawet mierzyć się z perspektywą strachu o siebie. Każda z tych osób zabrałaby mi ogromną cząstkę mnie. Jeśli ktoś z nich nie da rady, wszystko się zmieni, ludzie, świat, moje oczy.

W obliczu śmierci nie ma pewnych siebie, nie ma odważnych - straszy tylko brak uzyskania drugiej szansy.
 Proszę korzystajcie i mówicie, że kochacie kiedy macie szanse:

https://www.youtube.com/watch?v=wS1z5VcdA3E




wtorek, 20 stycznia 2015

Miasto 44 - o śmierci, zabijaniu, nienawiści

Bóg. Honor. Ojczyzna.
To pierwsze w moim przypadku z zamkniętymi oczami można skreślić.
Honor? Honor i duma mógłbym mieć wpisane w dowodzie zaraz po imieniu i nazwisku. ( Dzień dobry nazywam się Dumny Honor. (Hodor też by pasowało, ale życie to nie Gra o Tron),
Ojczyzna....

OGŁOSZENIE DUSZPASTERSKIE:
Dla tych zainteresowanych kinematografią patriotyczną, pięknie informuję, że na zalukaj można już sobie obejrzeć Miasto 44.(for free)

UWAGA BĘDĄ PRZEKLEŃSTWA

O ile jestem twardym człowiekiem, a duma objawia się u mnie tym, że mało co mnie 'rusza', a jeszcze mniej wzrusza, o tyle nienawidzę, kurwa nienawidzę jak niewinnym ludziom dzieje się krzywda.
Jakiś czas temu siedząc w parku czekając na jakikolwiek środek komunikacji mogący mnie zabrać do domu zobaczyłem dwie małe dziewczynki z mamą. Śliczny, słodki widok jedna targana pod ramię, druga co trzy kroki dostająca wpierdol z otwartej łapy za to, że nie umie prosto jechać na swoim ślicznym różowym rowerku. Najchętniej to bym sam wstał i z mojej łapy tej matce wyjebał, ale jako, że jestem człowiekiem raczej inteligentnym podszedłem wskazałem kochanej mamusi kamery porozwieszane w parku (miejski monitoring) i zadzwoniłem na policję. (mam sporo rodziny w policji więc wybrałem jeden z rodzinnych numerów) zjawili się niebiescy panowie, matka mnie oczywiście zbeształa. Z tego co wiem dostała  dozór kuratora. (nie popieram instytucji policji jako środku zapobiegawczego, ale w takich sytuacjach reaguję - zawsze)
Pseudokibice, czy Narodowcy 2 dni temu napadli w trójmieście na pociąg SKM i skopali po mordzie nawet starszą Panią (o rozpieprzonym pociągu to już nie wspomnę). Patologiczne nie tylko nastoletnie dzieci tagują jakimiś gryzmołami, nowe elewacje na przedwojennych kamienicach, po czym idą się pałować w Dzień Niepodległości w imię Ojczyzny. Serio?

Nienawidzę jak idę ulicą, albo siedząc w głupim McDonaldzie ktoś będąc jakieś 3 kroki od kosza zostawia po sobie syf w miejscu, które zasyfione być nie powinno. To nie tylko brak kultury, poczucia estetyki i dobrego wychowania, ale również brak poczucia wartości jaką jest lokalny patriotyzm i dbania o wspólne dobro np. poprzez dbanie o wspólne otoczenie.

Jest jeszcze kilka rzeczy, których nienawidzę, ale mniej więcej wytłumaczyłem wam już o co mi chodzi kiedy mówię o sobie jako patriocie.

Zadałem sobie wczoraj pytanie: Czy gdyby jutro wjechałyby obce czołgi, zabijali losowo wybieranych ludzi, i wchodzili do naszych domów w brudnych butach, żeby gwałcić, mordować i poniżać, czy poszedłbym walczyć? Czy wziąłbym udział w czymś takim jak Powstanie, ze świadomością, że raczej jest to pewna śmierć i zniszczenie wokół?
Oczywiście.
Jeśli ginąć to w słusznej sprawie, nie mógł bym żyć w zgodzie ze sobą, np. decydując się na przetrwanie, emigrację, bezpieczną egzystencję.

Teraz taka puenta: będąc na różnych lotniskach, w różnych miejscach nigdzie mi tak długo nie sprawdzają dowodu, czy paszportu jak na lotnisku w  Berlinie i nigdzie nie widać takiej przepaści w podejściu nacji do nacji jak w stosunku Niemca do Polaka. (serio)

Miasto 44 - film w sam sobie 6/10, ale niektóre sceny siedzą w głowie. Żyjąc w poczuciu, że to się stało nie tak długi czas temu odczuwam jakiś dziwny wewnętrzny dyskomfort.
"Świat wam tego nie zapomni' mówi jeden z bohaterów filmu zaraz przed tym, jak dostaje kulkę w łeb.
Trochę słabo - bo trochę zapomniał.


P.S podczas Powstania zginął jeden z moich ulubionych poetów - Krzysztof Kamil Baczyński, zostawię was z melodyjną interpretacją jego twórczości.

https://www.youtube.com/watch?v=brftyIVBy4c









sobota, 17 stycznia 2015

O mnie - beze mnie



“[…] i jak każdy marzyciel, skazany jestem na klęskę. Ale i w klęsce można znaleźć smak, jeśli się pragnęło wystarczająco silnie.”
— Marek Hłasko

Marek oj Marek, nazywany często polskim Jamesem Deen'em. Beznadziejnie zakochany w Osieckiej i beznadziejnie zakochana Osiecka w Panu Hłasko( polecam ich twórczość, a szczególnie zbiór prywatnych listów i korespondencji), ale jak zwykle nie o tym miało być dzisiaj.

Trochę o mnie - beze mnie ( a tak naprawdę to ze mną i 4 dniowym zarostem trololo). Rzadko ostatnio myślę o poważnych sprawach, chociaż paradoksalnie powinienem.
W ciągu 2 tygodni od rozpoczęcia 2015 roku powiesił mi się znajomy, dowiedziałem się, że siostra jest chora i niestety nie jest, to coś przelotnego (jak śnieg tej zimy), dziadek dostał jakiegoś guza gdzieś tam, a mnie nazwał chytrym człowiekiem bo odważyłem mu się (jak na czarną owce przystało) przeciwstawić i nie chciałem mu powiedzieć ile zarabiam. (wtf).
Generalnie nie lubię pisać o dupie maryni, chociaż zauważyłem, że takie posty są najbardziej poczytne - jako, że ten blog stanowi mój swoisty brudnopis i sposób na odreagowanie raz na pół roku mi wybaczycie trochę mniej publicystyczny charakter wpisu. (;))

Wracając do tematu.

W obliczu prawdziwych problemów można: a.) leżeć i płakać, b.) dorosnąć i zrozumieć, że shit happens i na pewne rzeczy nie mamy wpływu. c.) poruchać (one night standing).
Wybrałem B.

Siedząc na przystankach, leżąc na plażach, pijąc w kawiarniach i obserwując gwiazdy ( fuck, jak banalnie) - obserwuję, myślę analizuję. Zabawne jak nawet przez sposób w jakim ktoś piję kawę widać smutek, zrezygnowanie, zdenerwowanie, czy też obojętność i dumę z poprawnie wypisanego imienia na kubeczku ze Starbucks'a. Pełen wachlarz zachowań i emocji, wystarczy usiąść i poczuć jego wiaterek.
Myślę o wyjściach i wejściach z różnych i do różnych (czasem również wymyślanych)sytuacji, Analizuję co mogłem mieć, a nie mam i co mam, a mogłem nie mieć.
Marzę.
Marzę o tym, że siadam i rozmawiam z człowiekiem, który postanowił odejść, Marzę o tym, że mówię mu, że jest jebnięty, że to tylko zima życia i jak każda zima minie. Marzę, że wracam do rodzinnego miasta i marzę o tym, że nie wiem gdzie to zrobił. Marzę, że wcale mnie nie rusza to co mi powiedział dziadek i, że nie będę miał wyrzutów sumienia, gdy odejdzie (a pewnie niedługo odejdzie). Marzę, że mam zdrową siostrę, i że mogę spokojnie sobie wyobrażać jej przyszłość bez dziwnych, słabych, chwilami przerażających scenariuszy.

Marzę, że jak każdy marzyciel nie jestem skazany na klęskę i, że pragnę wystarczająco mocno.

P.S nie potrzebuję brudnego chodnika, żeby słuchać rapu -  dobra piosenka o nadziei.


https://www.youtube.com/watch?v=QRAAY--b-i4




wtorek, 13 stycznia 2015

Egzystencjonalizm (human error)

Nie jestem wyznawcą żadnej  z religii, wierzę w siłę wyższą, ale z reguły nie lubię tego nazywać wedle jakiś ksiąg, czy kanonów zasad, reguł, zachowań. Nie opowiadam się za żadną opcją polityczną -  jak przyjdzie co do czego -wszyscy mają hajs w źrenicach. Jeśli mam wybrać wartość, którą w sobie pielęgnuję i szanuję jest to właśnie tytułowy egzystencjonalizm ( nie jestem pewny czy nawet takowe określenie oficjalnie istnieje, czy znów mój talent słowotwórczy wziął górę).

Żyjemy w dziwnych czasach. Bardzo dziwnych.
Wchodząc na allegro możesz kupić fan page z 10k lajków pseudo realnych dusz z kambodży.
Pseudo blogerzy wykupują sobie pseudo domeny z pseudo profesjonalnym wyglądem dla swoich pseudo dobrych wpisów. Gdyby byli tak profesjonalni jak wygląd ich domen - pisaliby felietony do 'Polityki', a nie publikowali banery depilatorów z google ads ( 5zł - tysiąc kliknięć). [ są wyjątki oczywiście więc bez spiny, nie generalizuje]
Pseudo dorośli 20-kilku latkowie żyjący u mamusi na garnuszku, albo i nawet pseudo własnym garnuszku wynajętym za hajs z alimentów tatusia, wymagający pseudo szacunku dla swojego pseudo fejm życia.
Ż A Ł O S N E.

HUMAN ERROR.

Szara, nijaka egzystencja. W poniedziałek iść na wykład z europeistyki (lub innego euro gówna) - w piątek iść się napierdolić. Znać 'wszystkich z miasta' - być jednym z ' wszystkich z miasta'. Rozmawiać o nich i być tematem rozmów. Kolekcjonować fallowersów i kciuki w górę, jak momenty z dobrego życia.
Bujać się od miesiąca, do miesiąca jeździć na Openery, marzyć o Coachelli. Akceptowalne pół środki, substytuty życia. Szczyt marzeń. Serio?

Człowiek z założenia jest stworzony do wielkich czynów, tylko sam siebie ogranicza. Kwestia braku ambicji, samoświadomości, badź lenistwa (wybieraj).
Ja przejebałem swoje granice już dawno. Z początku balansowanie na granicy bytu i nie bytu jest wolnością umysłu, portfela i słowa, ale potem trzeba zapierdalać, żeby wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski i korzyści. Twardowski miał rację pisząc, że od małych rzeczy należy nauczyć się spokoju. Bez spiny(są drugie terminy). Jestem dobrym obserwatorem. Dużo słyszę, mało mówię. Żyję ze świadomością, że dzisiejsi fejm bywalcy klubów to moi jutrzejsi potencjalni pracownicy. Stojąc pod klubem daje im zapalniczkę do odpalenia 5 z rzędu jointa i z prześmiewczym uśmiechem patrzę jak spalają nie dobite jeszcze szare komórki, jak ich ostatnie deski egzystencjonalnego  ratunku rozpierdalają się o skały. Widzę, jak w niedziele wchodzą na olx szukając jakiejkolwiek pracy w galerii ( praca gdzie indziej jest już foux pas), po czym zrezygnowani idą do mamy prosząc o dychę na piwo. Za 10 lat nucący 'we used to be the cool kids'.
Widzę tych wszystkich ludzi zaręczonych na facebooku ( w święta i Nowy Rok to był jakiś wysyp) -nie mających nawet własnego m2, hajsu na m2, marzeń o m2, nie wspominając o hajs na wesele, dzieci, samodzielne utrzymanie i zapewnienie ukochanej dostatniego (bezstresowego) życia.
Nie wiem czy to ja jestem dziwny, czy to świat popierdolony/ Moje horyzonty to jak inne galaktyki w porównaniu z tym, na co godzą się moi rówieśnicy. ( 7zł/h to tylko pierwszy z rzędu próżny, ekonomiczny przykład).
Barańczak (poeta) pisał, że w tym świecie nigdy nie poczujemy się jak w domu i nie mamy prawa tego oczekiwać. Zaprzeczam.

Egzystencjonalizm (by me) - spokój umysłu i duszy. Obojętność cenowa przy wyborze szynki i sera przy sklepowej półce. Możliwość spakowania walizki i podróży byle gdzie, nie z byle kim. Szansa telefonu do przyjaciela o 3 w nocy z argentyńskiego aresztu ze świadomością, że masz na kogo liczyć. Patrzeć w czyjeś oczy i po prostu wiedzieć. Powiedzieć najbliższym, że nie muszą się martwić o jutro i kolejne jutro. Miękkie serce, twarda dupa. Samoświadomość, samowystarczalność i nie akceptowalna samotność. Bycie kimś będąc sobą.

Naprawdę
Wystarczy.


środa, 7 stycznia 2015

Sorry, tak tak nie było mnie - czyli o zachwianiach, rozchwianiach, pożegnaniach.


Wchodząc tu po takim czasie - byłem pewny, że ilość waszych wejść  i wysokość położenia nad poziomem morza Rowu Mariańskiego, właśnie są dobrymi kumplami i palą skręta na ławce w parku. (nie palę skrętów). Well.. jestem mile zaskoczony, ale nie piszę tego dla uwagi, oklasków,czy ładniej to ujmując - nie gasnących w mojej głowie świateł jupiterów skierowanych na licznik wyświetleń.
(a brzydko ujmując, nie robi mi to, nie podnieca, nie jara - nic).

Powody mojej nieobecności tłumaczy foto powyżej, przynajmniej przez zimę jestem człowiekiem wieczne jutro.

SPOILER ALERT!
Dzisiaj będzie brzydko, dzisiaj będzie dziwnie, dzisiaj będzie chamsko. (nie bez powodu tu wróciłem)

Co może robić człowiek o 3 w nocy dnia powszedniego? Normalny człowiek zapewne śni o długonogich blond sąsiadkach. Ludzie trochę mniej normalni (tak tak, to ja) siedzą  przed drażniącym w ciemności świetle monitora, wsłuchując się w wciąż co jakiś czas powtarzające się pytanie DO I WANNA KNOW (by Artic Monkeys) wpierdalając truskawkowe żelki z promocji w Lidlu, z rozpierdalającym uczuciem natchnienia, weny, ale o tym było kiedy indziej.

Trochę pamiętnika wkurwionego (już od dawna nie) nastolatka,
Spędzając święta w cieple rodzinnej miłości kompletnie nie myślałem o tych, którzy włączając wigiljne TV siedzą sami. I nie chodzi o samotność fizyczną, o samotność mentalną, o świadomość tych osób, że właśnie nikt o nich w tym momencie nie myśli i zapewne od nowego roku ( wbrew dziwnym założeniom magii zmian wraz ze zmianą ostatniej cyferki w dacie) nie pomyśli.
Zajadałem barszczyk, od uszek trzęsły mi się uszka, przytulałem babcię ( zagryzając zęby ze wzruszenia, że ją mam, a mogę nie mieć - też tak macie?), a ktoś w tych chwilach umierał.
Z każdym 'szczerym' słowem Piotra Kraśki' i z każdą nutą kolędy od Golec łorkiestra wyrywało mu serce, gieło kolana, i zabierało siłę, żeby te zęby zaciskać.
Czemu teraz o tym myślę? Ktoś  odszedł, nie umarł, nie zginął tragicznie, po prostu odszedł ( dla mniej kumatych - tak, tak - samobójstwo). Nie był to jakiś mój najlepszy przyjaciel, ale w kręgach mniej lub bardziej znajomych coś tam było słychać, że parę głupich błędów przyszło mu w krótkim czasie odpokutować. Czemu o tym piszę? Bo dziwnie mną to wstrząsnęło. O ile nie jestem wrażliwy na rzeczy tego typu o tyle teraz wiem: Nieważne jak bardzo będziecie sobie wmawiać, że odejście kogoś z waszego otoczenia was na dłuższą metę nie rusza - na takie rzeczy człowiek nigdy nie jest przygotowany.
Nie biorę tego na klatę i nie będę udawał, że to jest ok - dlatego jestem wkurwiony. ( od dzisiaj  takie informacje będą mi się obijać o serce - obijając o uszy)

Jeśli macie wybór wybierzcie szczęście bliskich - tak na zapas jakby ktoś by się przypadkiem o te głupoty w swojej głowie rozbijał.